Aktualności
Pierwszym gościem serii #cichybohater jest pan Andrzej Witek, właściciel Hotelu WITEK
Agnieszka Korsak: Andrzej, nadchodzi 24 lutego i…?
Andrzej: W pierwszej chwili szok, strach i niedowierzanie. Jednak przed wybuchem wojny, między hotelarzami trwały rozmowy co by było, gdyby ta wojna wybuchła. Spodziewaliśmy się, że uchodźcy pojawią się w naszym kraju i mieście, więc mini plan działania na taką okoliczność mieliśmy przygotowany.
Natomiast, gdy nastał poranek i media obiegła informacja o wybuchu wojny, bardzo szybko odnotowaliśmy wzrost rezerwacji dokonywanych przez Ukraińców. Były to te osoby, które ewakuowały się bardzo szybko.
W piątek/sobotę zadzwoniła do mnie gmina, która utworzyła centrum kryzysowe, z zapytaniem ile pokoi mogę udostępnić w trybie natychmiastowym. W związku z tym, że w tym momencie byłem już w kontakcie z Tobą i czekałem na grupę 50 dzieci, odpowiedziałem, że ok – mamy pokoje, ale bądźmy w kontakcie.
Dokładnie pamiętam chwilę, gdy dostałem informację, że będzie telefon w sprawie grupy dzieci z domu dziecka, to w momencie podniosło mi się ciśnienie, skoczyła adrenalina. Wiedziałem, że to się zaczęło już naprawdę. I wtedy bez zastanowienia uruchomiliśmy działania. Stworzyliśmy dodatkowe place zabaw w salach konferencyjnych, wydzieliliśmy część korytarza żeby drzwi do pokoi były otwarte, aby opiekunki mogły mieć oko na wszystkie dzieci.
Duży szok przeżyłem także w momencie, gdy ktoś napisał w mediach społecznosciowych, że do Hotelu Witek jadą dzieci. Zaangażowanie społeczeństwa było niesamowite. Telefon nie przestawał dzwonić. Na początku odpowiadaliśmy, że wszystko mamy, a potem daliśmy znać na facebooku, że potrzebujemy leków, ubranek, środków higieny osobistej itd. W ciągu godziny mieliśmy wszystko!
Aga: Wiesz, ze u Ciebie w hotelu było centrum kryzysowe?
Andrzej: Dosłownie centrum kryzysowe. Przez pierwsze 2-3 tygodnie działaliśmy od rana do nocy, bez przerwy. Warto wspomnieć, że błyskawicznie powstała grupa krakowskich hotelarzy, na której wymienialiśmy się wiadomościami, kto ile ma wolnych pokoi, ile osób mamy do ulokowania. To było niesamowite!
Aga: A jak to się stało, że zdecydowałeś się, że otworzysz hotel dla uchodźców? Przecież wtedy nawet nie było mowy o wsparciu finansowym.
Andrzej: Myślę, że my to czuliśmy, po prostu. My – hotelarze. Wiesz, ja miałem różne myśli, zastanawiam się co dalej z hotelem i przyjmując pierwszą grupę uchodźców byłem świadomy tego, że nie mamy pieniędzy, aby to wszystko finansować. Ludzki odruch i wiara w to, że dobro wraca. Pokoje wtedy w większości stały puste, a ludzie potrzebowali schronienia. Nie mógłbym postąpić inaczej. Razem zawsze damy radę.
Ostatecznie grupa z domu dziecka nie dojechała, ale w zamian trafiła do nas grupa rodziny zastępczej z dziećmi z niepełnosprawnościami. I ta grupa została u nas na 3 tygodnie. Oczywiście w międzyczasie przyjmowaliśmy inne grupy uchodźców, rodziny.
Aga: A czy liczyłeś ilu łącznie osobom pomogliście do tej pory?
Andrzej: Mamy to dokładnie policzone, ale myślę, że to było między (DO UZUPEŁNIENIA)
Aga: A czy jest jakaś historia, która Ci bardzo zapadła w pamięć i poruszyła Cię najbardziej?
Andrzej: Wiele było takich historii, każda była poruszająca. Te osoby wchodziły na recepcję, wypełniały dokumenty i płakały. Docierało do nich, że po pierwsze jest wojna, po drugie podróż do nas zajmowała im kilka dni, bali się czy wystarczy im wody, paliwa, jedzenia. Potrzebowali kilku dni, aby się oswoić z sytuacją i wtedy przychodzili do nas z podziękowaniami. Oczywiście wtedy też płakali, ale już ze wzruszenia.
Druga historia: przyjechał młody mężczyzna, usiadł w lobby, patrzył ze łzami w oczach tylko w jeden punkt przez godzinę. Nawet bałem się zapytać, co się stało. Po godzinie zdecydowałem się podejść i spytałem, czy chce zjeść śniadanie, czy mogę w czymś pomóc. Poprosił tylko o kawę i dalej tak siedział. Ostatecznie okazało się, że stracił kontakt z narzeczoną, która nota bene była w naszym hotelu. Ze względów bezpieczeństwa i innych przepisów nie mogliśmy mu nawet powiedzieć, czy ona jest w którymś z pokoi. Na szczęście ta historia skończyła się dobrze i młodzi się odnaleźli.
Wiele historii było też takich, że matki z dziećmi wyjechały z Ukrainy, zostawiły mężów i całymi dniami żyły w lęku, czekały na informacje od nich.
Aga: Jak teraz wygląda Twoje życie? Czy coś się zmieniło od tamtego momentu? Państwo nie wiedzą, ale przecież Ty przez pierwszy miesiąc w ogóle nie spałeś, non stop dzwoniły do Ciebie osoby z różnych organizacji. Myślę, że to na pewno pozostawia ślad…
Andrzej: Hmmmm… Z jednej strony wszyscy obserwowaliśmy takie smutne zjawisko, ale z ogromnym odzewem społeczeństwa, które niesamowicie buduje. A z drugiej myślę, że nie tylko ja, ale każdy z nas doszedł do wniosku, że trzeba się skonfrontować z życiem i zastanowić co dalej, jak zabezpieczyć rodzinę, gdyby ta wojna wyszła poza granice Ukrainy albo gdyby pojawił się inny kryzys w Polsce.
I oczywiście upewnienie się w tym, że warto pomagać. Wspomniałaś o tym, że nie spałem przez cały miesiąc, ale ogromne ukłony należą się Wolontariuszom, którzy poświęcali swój wolny czas, by nieść pomoc innym osobom. Obserwując te osoby i myśląc o nich z perspektywy czasu, brakuje słów, by wyrazić swój podziw.
Aga: Pamiętasz nasze grupy na whatsapp?
Andrzej: Oczywiście. Były grupy, w grupach koordynatorzy. I to zorganizowane ad hoc, w ciągu kilkunastu godzin. Szok. Osobna grupa dla każdego działu. I tak powstała grupa właścicieli hotelów, psychoterapeutów, lekarzy, prawników, tłumaczy, opiekunek do dzieci, wolontariuszy, koordynatorow i wiele, wiele innych.
Aga: Na koniec pozwolę sobie na komentarz. Dla mnie jest to niesamowite, że poznaliśmy się 24 lutego, po tygodniu mieliśmy wrażenie, że znamy się od lat. Ogromna przyjemność móc porozmawiać z Tobą o tamtych wydarzeniach. Czuje się, jakbym siedziała obok dobrego Przyjaciela.
Dziękuję Ci za tę rozmowę i poświęcony czas.